PAUza Akademicka 298, 21 maja 2015

Ksiądz Pana wini, Pan Księdza...

Wielu, którym nie podoba się stan polskich szkół wyż- szych (czyli praktycznie wszyscy), debatuje ostatnio ener- gicznie, gdzie jest faktyczne źródło problemów. Oczywiście każdy wskazuje na kogo innego. W niedawnym wywia- dzie Pani Minister obciążyła odpowiedzialnością rektorów. W końcu uczelnie cieszą się wielką autonomią i mogą kiero- wać się swoimi zasadami, więc Minister ma bardzo ograni- czone możliwości działania. Rektorzy wskazują na wadliwe przepisy ustawy i rozporządzenia Ministra, które krępują im ręce, a także na strukturę uczelni, która uniemożliwia jakie- kolwiek koherentne działanie, ponieważ dziekani są niemal całkowicie niezależni od Rektora i mogą prowadzić swoją własną politykę. Z kolei dziekani wskazują na ograniczenia pochodzące z centrali oraz z całkowitego uzależnienia od decyzji Rady Wydziału. Podobno kierownicy Katedr i Za- kładów też nic nie mogą i jęczą pod „terrorem” kwestorów, kanclerzy i dyrektorów administracyjnych. To wszystko byłoby nawet zabawne, gdyby nie to że koszty tych przepychanek spadają na Bogu ducha win- nych „szeregowych” pracowników. Tych właśnie, którzy są najważniejsi, bo prowadzą badania i zajęcia ze studentami. Chociaż oni też są do pewnego stopnia winni, bo to ich gło- sami są wybierane władze, przynajmniej na szczeblu uczelni lub instytutów. Mogliby więc mieć jakiś – przynajmniej po- średni – wpływ na sytuację. Ale zazwyczaj albo nie zdają sobie sprawy ze swoich możliwości, albo nie potrafią się zorganizować, albo po prostu godzą się z obecną sytuacją, zgrzytając (po cichu) zębami. Krótko mówiąc, NIKT nie jest odpowiedzialny. Panuje pro- sta (i stara jak świat) kelnerska tradycja: to nie ja, to nie mój rewir, to kolega. Zgodnie ze starą prawdą, że ryba zawsze zaczyna psuć się od głowy, można ten proces określić jako spór o rybią głowę: nikt nie chce przyznać, że jest głową, więc zapewne głowy po prostu nie ma. Czyli cały zamęt kończy się jak zwykle: niczym. Pozo- stają tylko wzajemne pretensje. Zamiast więc rozpraszać siły, wysuwając wzajemne oskar- żenia, radziłbym skierować wspólny atak na zewnętrznego „wroga”. To nie takie trudne, bo są sprawy, które łączą wszystkich. W jednym od lat jesteśmy absolutnie zgodni: uczelnie po- trzebują więcej pieniędzy. I trudno temu zaprzeczać, skoro, jak twierdzą obeznani z tematem, cały budżet polskiego resortu nauki jest tylko dwa razy większy od budżetu jednego Uniwersytetu Stanforda. Kilka tygodni temu Prezes PAU zwrócił uwagę, że winą za chaos panujący w uczelnianej administracji można obar- czyć Najwyższą Izbę Kontroli (PAUza Akademicka 289, 19 marca 2015). Dowiedziałem się niedawno od Pana Prezesa, że teza ta została przyjęta z aplauzem przynajmniej w kilku ważnych polskich uczelniach. Przy okazji zdradził mi, że wy- krył jeszcze jednego winnego: Polską Komisję Akredytacyjną, która, zamiast sprawdzać rzeczywisty poziom kształcenia w badanej uczelni, najczęściej ogranicza się do formalnego sprawdzania sylabusów i innych kryteriów formalnych. Zapewne można by znaleźć jeszcze kilku winowajców. Zachęcam do poszukiwań.

ABBA